Post #4 O jedno zdanie za dużo [Spojler: „Faraon”]
27 kwi 2025
Po tytule już wiecie o jaką książkę i jakiego autora mi dzisiaj chodzi, więc pozwolę sobie zarysować szerszy kontekst, żeby potem nie było, że krytykuję mistrza. Mam jednak pewną swoją opinię, którą chcę się podzielić. Mniej jako twórca, bardziej jako czytelnik, odbiorca. Nie jest to pogląd podsumowany słowami „sama zrobiłabym to lepiej”, ale raczej sytuacja, w której jeden element gdzieś kłuje podczas odbioru całości dzieła, które jest genialne i chciałoby się z niego czerpać do samego dna.
„Lalkę” Prusa jak większość czytałam w liceum i uważam, że jest to książka wybitna. Nie tylko ze względu na wielość i różnorodność postaci, czy umiejętne ujęcie dynamiki relacji międzyludzkich w formie powieści. Zachwycający jest dla mnie przede wszystkim świat przedstawiony, dokładność jego budowy, żywy, działający ekosystem. Tam prócz głównych bohaterów są wszyscy ci, którzy nie są może ważni w tej historii, ale których losy toczą się akurat w tym samym miejscu i czasie. Nie jest to scena z kartonowym tłem, ale spojrzenie na prawdziwy świat, gdzie śledzimy wzrokiem tych, którzy są dla nas najważniejsi. A oni podejmują decyzje na podstawie własnych emocji i poglądów. Dla nas siedzących razem z wszechwiedzącym narratorem niezrozumiałe, czasem niewłaściwe, obarczone ludzkimi wadami. Ale taka właśnie jest „Lalka” – opowieść o ludziach, którzy nie zawsze kończą tak, jakby tego chcieli i nie zawsze tak, jak chciałby tego czytelnik.
Mam nadzieję, że po tym, co przed chwilą przeczytaliście, klaruje Wam się mój stosunek do Bolesława Prusa i głęboki podziw literacki, jakim go darzę. Także proszę na mnie potem nie wieszać psów, że wytrząsam się nad znakomitym polskim pisarzem, bo nie to jest moim celem.
A więc „Faraon”… Tę powieść przeczytałam już po skończeniu szkoły, z własnej woli. Wciągnęła mnie bez reszty. Mimo tego, że od początku znałam zakończenie. Mogłam czytać tę książkę w niesłabnącym napięciu i uznać zakończenie za największy możliwy zwrot akcji. Zamiast tego poznawałam fabułę konsekwentnie i z uporem, czekając na nieuchronne i tylko co jakiś czas zastanawiając się, jakim cudem sytuacja odwróci się tak dramatycznie. Wszystkiemu winne jedno zdanie.
„Poniższe opowiadanie odnosi się do XI wieku przed Chrystusem, kiedy upadła dynastia dwudziesta, a po synu słońca, wiecznie żyjącym Ramzesie XIII, wdarł się na tron i czoło swoje ozdobił ureusem wiecznie żyjący syn słońca San-amen-Herhor, arcykapłan Amona…”
Powyższy cytat jest właśnie tym, co wyrzuciłabym z powieści Prusa, gdyby jej treść zależała ode mnie. Jest to ostatnie zdanie z prologu, po którym rozpoczyna się właściwa część fabuły. Dopiero rozpoczynamy naszą historię w starożytnym Egipcie, a już wiemy, jak się skończy. To bolało mnie przez całą powieść. Szczególnie w trakcie ostatnich rozdziałów. Śledziłam krok po kroku, jak Ramzes buduje sobie przyszłość, jak tworzy aparat władzy, jak przeciwstawia się zastanemu i niewydajnemu porządkowi. A wszystko to wiedząc, że cała budowla, do której znosił kamień po kamieniu, musi się zawalić.
Zakończenie „Faraona” jest trochę jak zakończenie dobrego filmu detektywistycznego – misternie utkane, zbierające konsekwencje wszystkich poprzednich zdarzeń w ostateczne rozwiązanie akcji. Gdybym nie znała prologu, miałabym pełne prawo oczekiwać sukcesu głównego bohatera. Co prawda wtedy jego upadek bolałby znacznie bardziej, bo nie zostałby niczym zapowiedziany, ale w zamian byłby rekordowy zwrot akcji.
Powiem uczciwie. Nie wiem, czy wprowadzenie opisanej przeze mnie zmiany w treści „Faraona” zadziałałoby na korzyść książki. Może Prus miał zamiar wykorzystać to jako przedstawienie fatum, które tak lubili starożytni Grecy. A może nie zastanawiał się nad efektem, jaki wywoła to konkretne zdanie. Może potrzebował czegoś, żeby domknąć prolog. A może w ten sposób chciał wskazać na charakter swojej książki i upodobnić ją do kroniki historycznej. A jak wiemy, fakty historyczne są raczej powszechnie znane i co najwyżej poznajemy ich genezę. Nie wiem, jaki cel miał autor i nie będę wciskać mu w usta swoich rozważań. Może kiedyś natknę się na jakieś opracowanie tego fragmentu albo wiarygodną interpretację (ciekawe czyją) i wtedy wrócę do tematu z nową wiedzą i świeżym spojrzeniem.
Na ten moment jedyne, co wiem, to że ja rozegrałabym to inaczej. Ale jeśli tak dużą wagę przywiązuję do jakiegoś elementu i zmienia on mój odbiór całej powieści, a autor umieścił go tam celowo, to znaczy, że zrobił dobrą robotę. Nawet, jeśli ten element jest bardziej jak kolec niż miękka poduszka.