Post #5 Jak kroić tort, czyli o rozdziałach
5 lip 2025
Czy aby na pewno doceniamy moc kryjącą się za dzieleniem powieści na rozdziały? Nie, poważnie, zastanówcie się przez chwilę. Czy książki, które czytacie byłyby równie dobre, gdyby zostały napisane ciągiem? A może byłyby lepsze? A może trzeba dodać tytuły rozdziałów albo je wyrzucić?
Ja sama zaczęłam doceniać istnienie rozdziałów po spotkaniu z dwoma seriami książek: „Felix, Net i Nika” Rafała Kosika i „Percy Jackson” Ricka Riordana. Odkryłam, że czytając ich powieści, czekam nie tylko na dalszy rozwój fabuły, ale też na tytuł, jaki będzie miał następny rozdział.
Myślę, że można wyróżnić kilka podstawowych typów rozdziałów: z tytułem, bez tytułu, z numeracją i bez numeracji. Są one łączone na różne sposoby, na przykład…
Z tytułem i numeracją „Rozdział trzeci, Zielony płaszcz”
Z tytułem i bez numeracji „Zielony płaszcz”
Z numeracją i bez tytułu „Rozdział trzeci” ewentualnie „3” / „III”
Istnieje też swego rodzaju przerywnik, który występuje niezależnie od typu rozdziałów, a nawet ich istnienia. „***”, albo „*”, albo „* * *”, to już zależnie od preferencji autora. Takie gwiazdki działają trochę jak cięcie w filmie. Zmieniamy czas lub miejsce akcji, ucinamy jakąś myśl w połowie, nie pokazując, co jest dalej, ale jednocześnie zachowujemy ciągłość opowieści.
Co jest najlepsze? Nie ma jednoznaczniej odpowiedzi na to pytanie. Przynajmniej moim zdaniem. Każdy typ rozdziałów służy czemu innemu, nadaje inną dynamikę i tempo powieści. Pozwala elegancko zmienić czas i miejsce akcji, bohatera, z perspektywy którego opowiadana jest historia, a także uporządkować kolejne etapy rozwoju akcji. Myślę, że nie będę tutaj prowadzić teoretycznych dywagacji i opowiem, jak to wygląda u mnie w praktyce.
Pytanie pierwsze. Książki z rozdziałami, czy bez? Generalnie z rozdziałami, ale nie powiem, że nie ma od tego wyjątków.
Lubię rozdziały przede wszystkim za to, że przy ich pomocy mogę kontrolować dynamikę powieści i dzielić zdarzenia na pewne zamknięte sekwencje. Jeśli są one podobnej długości, nadają procesowi czytania rytm. Są trochę jak kroki w podróży przez fabułę. Tworzą swego rodzaju komfort, zapewniając, że w tym samym czasie uda się pokonać tę samą odległość liczoną w stronach. Natomiast kiedy ich rozmiary są nieregularne, łatwiej można naśladować faktyczny czas potrzebny na dokonanie się konkretnych zdarzeń. Przytłoczyć czytelnika bardzo długim rozdziałem, po przebrnięciu którego będzie czuł satysfakcję, ale i zmęczenie. A to tylko po to, żeby rzucić mu następnie ledwie kilku stronnicowy rozdział, w którym miało miejsce coś, co całkowicie zmieniło bieg powieści. Zdarzyło się szybko, niespodziewanie i ciężko było nawet się w to zagłębić. Nie zostało obudowane, zapowiedziane. Przemknęło jak pędzący pociąg.
Dzięki temu autor może wpłynąć na to, jak czytelnik odbiera nie tylko samą historię, ale i świat przedstawiony. Życie toczy się swoim rytmem niezależnie od zaistniałych zdarzeń? A może czas zdaje się zatrzymywać i przyspieszać w niewłaściwych momentach?
Kiedy nie stosuję rozdziałów? Skoro powiedziałam, że zazwyczaj używam rozdziałów, to znaczy, że są przypadki, kiedy z nich nie korzystam. Dlaczego? W głównej mierze dlatego, że chcę wciągnąć czytelnika. Nie chodzi mi tutaj o wciągnięcie go w fabułę, bo to nie zależy od sposobu podzielenia książki. Mam na myśli złapanie go w pułapkę ciągłości dziejących się zdarzeń. Pokazanie, że nie może ani na chwilę odejść od powieści, bo ona będzie toczyć się dalej bez jego udziału. Zafascynowanie tym, że akcja jest dramatyczna, dziwaczna, pełna grozy, wartka lub diabelnie śmieszna. Po prostu nie można jej zostawić, żeby zrobić sobie herbatę.
Pytanie drugie. Rozdziały z tytułami czy bez? I tak, i tak. Dobieram do powieści, na czuja. Wybieram to, co mój literacki instynkt podpowiada mi, że będzie najlepsze w danym przypadku.
Taka odpowiedź jest pewnie mało satysfakcjonująca, spróbujmy więc trochę ją doprecyzować i znaleźć tu może jakąś regułę. Wydaje mi się, że z zasady korzystam z tytułów rozdziałów w książkach, które są lżejsze, zabawniejsze, mniej dramatyczne. Staram się wtedy, żeby taki tytuł stanowił reklamę treści rozdziału. Celem jest, żeby czytelnik zastanawiał się, co takiego wydarzy się za parę stron, że to dziwaczne sformułowanie faktycznie tego dotyczy. Nie powiem, że jest to zasada żelazna, bo zdarzało mi się też korzystać z tytułów w przypadku tekstów, które z wesołością nie miały nic wspólnego. Niemniej statystycznie patrząc, zdarza się to bardzo rzadko, głównie dlatego, że nie chcę burzyć czytelnikowi kruchej atmosfery, którą buduje fabuła, ani w żaden sposób zapowiadać tego, co będzie dalej.
Pytanie trzecie. Z numeracją czy bez? Z numeracją. Jeśli rozdziały nie mają numeracji, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest to zbiór niezależnych historii, a nie jedna spójna całość. Każdy rozdział dotyczy tego samego bohatera, jest zachowana ciągłość przyczynowo skutkowa, a wszystkie wydarzenia opowiedziane są w porządku chronologicznych – nieważne, dla mnie to i tak zbiór opowiadań. Irracjonalne? Może. Ale tak mam.
Nie mówię, że nie da się zastosować takiego zabiegu specjalnie, wręcz przeciwnie. Sama z niego korzystałam i uważam, że jest całkiem skuteczny. Nie wiem, czy inni czytelnicy też odbierają to w ten sposób, co więcej nie wiem, czy moi czytelnicy zauważają celowość takiego działania, ale najważniejsze, że ja ją widzę. Forma dzieła jest odbiciem tego, jak autor odbiera rzeczywistość i może właśnie zajrzenie w jego punkt widzenia jest najcenniejsze.
A co z gwiazdkami? Uwielbiam i żyć bez nich nie mogę. Poważnie. Próbowałam kiedyś napisać powieść, która byłaby całkowicie ciągła – bez przeskoków, przerywników, ostrych rogów. Nie wyszło. W pewnym momencie poddałam się i wróciłam do stosowania gwiazdek. Wtedy tekst nabrał właściwego wydźwięku. Także, niech żyją gwiazdki!
Aha, i nie dajcie sobie wmówić, że jakiś tekst jest za krótki, żeby podzielić go na rozdziały. To nie są odcinki serialu, które mają jakąś minimalną długość. Rozdziały mają służyć Waszej historii, mają wydobyć z niej to, co najlepsze. Masz dwie strony tekstu, ale czujesz, że składa się z trzech odrębnych części? Podziel go. Nadaj im tytuły, numery, co chcesz. To Ty tworzysz to dzieło.
Jeszcze ostatnia kwestia. Jaką formę najbardziej lubię u innych autorów? Jest mi to bardzo dokładnie obojętne. Dotąd mi się nie zdarzyło, żebym czuła, że treść jest zaburzona przez podział albo jego brak. Dobrze mi się czyta z rozdziałami, bez rozdziałów, z przerywnikami i z czym kto tam jeszcze chce. Czy to dlatego, że wybór, którego dokonał autor idealnie pasuje do jego książki? Może uda mi się tego kiedyś dowiedzieć.