Post #9 Nie róbmy przeciągu
11 wrz 2025
Stare dobre przysłowie mówi, że pierwszy rozdział sprzedaje książkę, a ostatni następną. O ile pierwsza część tego powiedzenia jest niezaprzeczalnie słuszna, o tyle druga pozostawia miejsce na „ale”, które jednak nie dotyczy słuszności samego stwierdzenia.
Kojarzycie na pewno model kończenia odcinka serialu w możliwie najbardziej dramatyczny sposób. Tak, żeby widz został zepchnięty na granicę swojej cierpliwości w czekaniu na kolejny. Ta metoda jest w porządku tak długo, jak mam pod ręką kolejny odcinek i obejrzenie go wymaga kliknięcia jednego przycisku. W każdym innym to znęcanie się nad ludźmi.
Teraz pewne doprecyzowanie. Nie jestem przeciwniczką dawania odbiorcom jasnych znaków, że szykuje się następna część. Trzeba sobie zostawić te drzwi otwarte, jeśli ma się w perspektywie pociągnięcie przygód głównego bohatera. W przeciwnym razie dorabianie następnych książek czy filmów wygląda trochę sztucznie i widać, że początkowo nie było tego w planach. Niemniej, zostawiajmy te drzwi uchylone, a nie otwarte na oścież. Niech nie hula przez nie przeciąg. Może są osoby, które sięgną po następną część powieści albo odcinek serialu tylko wtedy, kiedy poprzedni skończył się wielkim znakiem zapytania. Nie neguję tego. Po prostu ja do nich nie należę i zaraz opowiem, dlaczego.
Zacznijmy może od tego, że jestem z tych osób, które wolą oglądać serial, którego wszystkie odcinki są już udostępnione i mogę je oglądać hurtem, niż taki, na którego każdy kolejny odcinek muszę czekać tydzień. Nie leży mi to i już. Leci sobie pocisk w stronę głównego bohatera i zamiast pokazać, czy ginie, włączają się napisy końcowe. I jak ja mam niby czekać na odpowiedź do przyszłego tygodnia? Najpierw irytacja, potem emocje ostygną, a ja zdążę zapomnieć, że miałam z niecierpliwością czekać na dalszy ciąg.
A jeśli kończy się tak film? To już nie problem, to katastrofa. W swoim założeniu film jest pewną kompletną całością z rozpoczęciem i zakończeniem. Ucinanie takiej historii w połowie robi jej tylko krzywdę. Rozumiem, że nie wszystkie fabuły da się upchnąć w dwie, a nawet trzy godziny. Ale wtedy proponuję nakręcić dwie części od razu i udostępnić je na raz, żeby można je było obejrzeć jedna po drugiej. Pewnie producenci filmowi i właściciele kin się ze mną nie zgodzą, ale nie zamierzam nad tym szczególnie ubolewać. Czekanie na drugą część „Diuny” liczone w latach to była duża przykrość. Pamiętna tego, zostaję przy swoim stanowisku.
Porównywalne odstępy czasowe są między sezonami serialu. Tutaj ból jest podobny w przypadku nagłego odcięcia od dalszej części historii, ale zastanawiam się, na ile wynika on stricte z przerwy w opowieści. Seriale ogląda się zazwyczaj przez jakiś czas. Nie ukrywajmy, człowiek zdąży się przyzwyczaić do tych samych twarzy oglądanych przy obiedzie, sprzątaniu i gotowaniu. W pewnym momencie do przycisku „play” sięgamy już automatycznie. Kiedy przychodzi ten moment, kiedy nie ma już ani jednego odcinka więcej, czujemy pewną pustkę. Jakby z codziennej rutyny została nagle wyrwana jakaś część. To uczucie jest niezależne od tego, jak zakończył się sezon – gwałtownie czy łagodnie. Głównym problemem jest to, że już go nie ma.
Na koniec opowiem jeszcze jedną anegdotę dotyczącą rozstania z serialem. Oglądałam sobie „Dark”. Znamy? Lubimy? Mam nadzieję, bo to jeden z najlepszych seriali, jaki powstał. Kiedyś na pewno poświęcę mu oddzielny post. Rzecz tyczy się pierwszego sezonu. Wiedziałam, że ma mało odcinków, nie wiedziałam, że nie jest to zamknięta historia. Dotarłam do ostatniego odcinka, przygotowana na wielki finał. Oglądam z zapartym tchem. Akcja się wcale nie rozwiązuje, ja się zaczynam zastanawiać, ile do końca, ale spojrzeć na suwak z czasem się boję. I wtedy pada najbardziej niespodziewane zdanie, które zamiast zamknąć drzwi, otworzyło je na całą szerokość. Szczęka na ziemi i kiedy kolejny sezon, jak się pytam?! Za półtora roku. Ale- ale- dlaczego…?
